Gdyby każda matka potrafiła w pełni skupić się na swojej prawdziwej wartości jako kobiety i matki, jej życie nigdy nie byłoby już takie samo. Każdego ranka budziłybyśmy się, ciesząc się nowym dniem, zamiast czuć się tak, jakby w nocy przejechał po nas walec drogowy. Zupełnie inaczej odzywałybyśmy się do dzieci, mniej narzekałybyśmy na irytujące zwyczaje naszych mężów i zawsze mówiłybyśmy z większą jasnością i czułością. Byłybyśmy bardziej zadowolone z naszych relacji z innymi ludźmi, wszelkie złośliwe uwagi spływałyby po nas jak po kaczce, a z pracy wychodziłybyśmy pewne, że wykonałyśmy kawał dobrej roboty. A co najlepsze – nigdy już nie wariowałybyśmy na temat naszej wagi (tylko pomyślcie!), sprawności fizycznej i stanu naszego domu. Żyłybyśmy życiem wolnym od sztucznie stworzonych potrzeb, bo wiedziałybyśmy już, czego potrzebujemy i – co jeszcze ważniejsze – czego nie potrzebujemy. Każda z nas byłaby wreszcie wolna.
Po pierwsze: Zrób listę
Wiele z nas, matek, nie wie, w czym jesteśmy dobre, co możemy osiągnąć i co sprawia nam prawdziwą przyjemność. Tak wielką mamy obsesję na punkcie rzeczy, których nie lubimy w sobie, w naszych mężach (jesteśmy przecież świetne w mówieniu mężowi, czego ma nie robić) i w naszych dzieciach, że zupełnie nie potrafimy definiować siebie w kategoriach tego, co w sobie lubimy.
Przestańmy więc. Zrób listę rzeczy, w których jesteś naprawdę dobra, i spisz ją sobie. Jeśli uważasz, że masz grube uda, zapomnij o nich choć na chwilę i zapisz, co podoba ci się w twojej figurze. Napisz, kim jesteś, co lubisz, o czym marzysz, i za każdym razem, gdy najdą cię złe myśli, wracaj do tej listy.
Potem przejdź do następnego kroku: działaj z myślą o tych rzeczach. Kupuj takie ubrania, które ukazują najlepszą część twojej figury. Zaplanuj takie zajęcia, które sprawiają, że dobrze się czujesz ze swoim życiem. Umów się z przyjaciółką, która jest optymistycznie nastawiona do życia i ceni to, kim jesteś.
Zacznij być taką przyjaciółką, jaką chcesz być, i przestań rozmyślać nad tym, jak zawodzisz przyjaciół. Tracimy codziennie olbrzymie ilości energii na staranie się czymś nie być, zamiast zająć się tym, co chcemy robić. Możemy zapanować nad naszymi negatywnymi myślami, ale wymaga to pracy. Trzeba zacząć od zidentyfikowania negatywnych strumieni myśli i stawienia im czoła. Potem musimy wytrwale zastępować je pozytywnymi. To trwa i czasami może się zdawać, że w ogóle nie pomaga. Ale pomaga. Gdy zaczniemy to robić, zaczniemy myśleć o sobie inaczej i będziemy czuć się emocjonalnie lżejsze. To od tego możemy zacząć wyzbywać się nawyku definiowania siebie poprzez to, czego nie chcemy i nie lubimy, i zacząć skupiać się na tym, co chcemy i co lubimy. Proces ten może się wydawać tak powolny jak kapanie melasy z butelki, ale działa. Naprawdę działa.
Po drugie: Nikomu nie próbuj imponować
Wspaniale jest przebywać z kobietami, które mają zdrowe poczucie własnej wartości, ponieważ nigdy nie grają w żadne gierki, nie obrażają się i nikomu nie próbują imponować. Nie muszą, bo mają poczucie, że niczego im nie brakuje. To nie znaczy, że są narcystyczne, wręcz przeciwnie – są pełne pokory. Na tyle dobrze czują się z tym, czym są, że mogą sobie pozwolić na docenianie innych. Matki, które czują się niepewnie, nieustannie kontrolują terytorium wokół, szukając sposobu na wywyższenie się, zwykle poprzez udowadnianie innym matkom, że są trochę gorsze, brzydsze, niedoinformowane czy nawet głupie. Matki, które nieustannie obgadują innych, są po prostu niepewne swojej wartości, ale matki, które czują się pewnie, wypowiadają się ze spokojem i radością, dzięki którym słuchacz widzi ich wiarę w siebie.
Kiedy czujemy chęć, by zaimponować komuś, to dla nas znak, że zmagamy się z niską samooceną. Jednym z najlepszych sposobów, by czuć się lepiej jako matki, to zmusić się do zaakceptowania tego, kim jesteśmy. Wystarczy przestać raz na zawsze udawać, ponieważ udajemy, gdy czujemy chęć zaimponowania komuś. Wszystkie to robimy, ale możemy to zmienić, ponieważ prawdziwa radość i zadowolenie wyrastają zawsze z przekonania, że jesteśmy dobre takie, jakie jesteśmy. Jeśli oprzemy się pokusie imponowania innym, jeśli zmusimy się do zaakceptowania samych siebie, będziemy prawdziwie wolne.
Byłam niedawno świadkiem sytuacji, która dobrze ilustruje tę regułę. Poszłam na ślub córki mojej bliskiej przyjaciółki. Był to uroczysty, oficjalny ślub, a po nim wspaniałe wesele pod olbrzymim namiotem. Na stołach stały świece i hortensje, a kolację podawali kelnerzy w eleganckich strojach. Podniosłam wzrok znad talerza, który właśnie pojawił się przede mną, i zobaczyłam, że jeden z gości stoi na skraju namiotu z zupełnie zdezorientowaną miną. Był to Edward, niepełnosprawny intelektualnie czterdziestopięciolatek, który został zaproszony na ślub. Poszedł na chwilę do łazienki i kiedy wrócił, nie wiedział, gdzie ma usiąść. Nie umiał czytać, więc karteczki z imionami zupełnie mu nie pomagały. Pomyślałam, że powinnam szybko się zerwać i go zgarnąć, żeby usiadł przy moim stole z tyłu. Mówił głośno i wymagał wiele uwagi. I wtedy zobaczyłam coś niesamowitego. Matka panny młodej, odziana w niebieską suknię z tafty, wstała i podeszła do niego. Wzięła go za rękę i poprowadziła przez może liliowych obrusów do swojego stolika, a potem posadziła na krześle obok siebie. A przecież ona siedziała tuż obok panny młodej. Kiedy podchodziła do Edwarda, przyglądałam się uważnie jej twarzy i mowie ciała. Uśmiechała się i zachowywała zupełnie swobodnie, jak matka, która wprowadza na przyjęcie swoje ukochane dziecko, gotowa wszystkim się nim pochwalić. Nie wstydziła się niczego. Inna matka mogłaby w ogóle nie chcieć zaprosić niepełnosprawnej osoby. W końcu był to wielki dzień jej córki i mogła sobie nie życzyć niczego, co by mogło zakłócić te chwile zbytnim zamieszaniem. Jeszcze inna mogłaby go zaprosić, ale posadzić gdzieś z tyłu, prosząc bliską przyjaciółkę, żeby miała na niego oko. Ale nie ta matka. Nie chciała nikomu imponować. Była gotowa znosić hałas przy stole, dziwne maniery i miny gościa. Nie obchodziło jej, co powiedzą pozostali goście. Każdy jej gest, gdy się nim zajęła, mówił tak wiele o jej poczuciu własnej wartości. Wiedziała, kim jest, i nie zamierzała niczego udawać. Widać było, że to kobieta, która w pełni rozumie swoją wartość. A piękno jej wiedzy polegało na tym, że potrafiła także okazać szacunek komuś, kto miał mniej szczęścia niż ona.
Po trzecie: Spisz, co idzie do pudełka (a co nie)
Nie robię żadnej tajemnicy z tego, że jestem przekonana, iż w życiu matki bardzo ważna jest wiara. Widziałam dość śmierci, by kwestionować życie pośmiertne i wolę Boga, i widziałam dość narodzin, by wierzyć w jego dobro. Nie mogę więc omawiać wartości matki bez włączania Go w tę rozmowę. John Ortberg napisał cudowną książkę pod tytułem When the Game Is Over, It All Goes Back in the Box [Gdy gra się kończy, wszystko wraca do pudełka]. Może i jest to nieco przygnębiający tytuł, ale jednak trafny. Ortberg ma tu oczywiście na myśli naszą niezdolność do zabrania dalej wszystkich tych rzeczy, które zbieramy całe życie, ale myślę, że w tym tytule jest coś więcej. To jak odkładanie na koniec gry pieniędzy i kart własności z Monopoly z powrotem do pudełka – gdy skończą się nasze dni, niewiele będziemy mogli ze sobą zabrać. Warto uświadomić sobie to jak najwcześniej, ponieważ dzięki tej świadomości zmieni się to, jak żyjemy, zanim sami skończymy w naszym pudle. Nieraz zastanawiałam się, co trafi do mojego – poza mizernym, pomarszczonym ciałem. A co ważniejsze, co będą myślały moje dzieci, gdy rzucą ziemię na wieko?
Odsuńmy na bok te ponure wizje i przejdźmy do rzeczy. Wierzę, że Chrystus pójdzie ze mną do tego „pudełka”. Oczywiście On nie umiera, ale jest ze mną zawsze, a raczej ja z Nim. Istnieje życie przed naszym życiem na ziemi i istnieje życie po życiu. To dlatego, że poza naszą ziemską egzystencją mamy też wymiar duchowy – naszą duszę. I ta dusza jest ważna. Daje nam wyjątkową wartość. Łączy nas z Bogiem. Jest to najgłębsza część tego, czym jesteśmy, część kochana przez Boga wszechświata.
Ona nie umiera. Nie je, nie odchudza się, nie nosi ładnych ubrań. Jest w głębi nas i w jakiś sposób, którego nie umiem odpowiednio wyrazić, nadaje nam wartość. Rozumieją to kobiety z tradycji żydowskiej. Rozumieją to kobiety z tradycji muzułmańskiej. A kobiety w tradycji chrześcijańskiej opierają na tym fakcie całe swoje życie, ponieważ wierzymy, że Chrystus kochał nas tak bardzo, że był gotów za nas umrzeć. Bez względu na to, jakiego jesteś wyznania, tej prawdy nie należy nigdy lekceważyć. Jeśli wierzymy, że jesteśmy ciałem i duchem, musimy wierzyć też, że każda z nas ma wartość, a nasz wymiar duchowy – nasza dusza – ma wartość bezcenną. Ta prawda jest zdumiewająca. Jako matki, które wierzą w duchowy wymiar, nie mamy wyboru i po prostu musimy zaakceptować naszą wartość i traktować ją bardzo, bardzo poważnie.
Bo Bóg tak nas traktuje.
Podsumowując: skoro jesteśmy ciałem i duchem, to Bóg kocha i jedno, i drugie. Na początku naszego życia i na jego końcu tylko On jest przy nas. Ten, który stworzył wszystko, zstępuje, by nam towarzyszyć, byśmy nigdy nie były same i niekochane. Warto o tym pamiętać, gdy zastanawiamy się nad naszą wartością.
Skomentuj